W książce “Ulica Wiecznej Szczęśliwości” oglądamy wielomilionowy Szanghaj przez pryzmat historii kilku zwykłych ludzi. Nie są to bogacze z najwyższych pięter apartamentowców lub mieszkańcy ekskluzywnych dzielnic, ale przeciętni zjadacze chleba, doskonale znający trudy ciężkiej pracy.
Rob Schmitz z uwagą, ale nie oceniając, przygląda się historiom właściciela baru, kwiaciarki, ulicznego sprzedawcy i jego żony. Pochyla się nad losem ofiar przymusowych eksmisji.
Ulica pamiętająca wpływy francuskich i angielskich architektów, gdzie w wielu zakamarkach można poczuć jeszcze ducha dawnych czasów, powoli ulega coraz szybszej przemianie kulturalnej i społecznej. Jest to widoczne nie tylko w procesie wyburzania starych domów i stawiania w ich miejscu nowych drapaczy chmur, ale przede wszystkim zauważyć to można w zmianie postępowania jej mieszkańców. Wszyscy oni dążą do osiągnięcia tytułowego szczęścia, jednak każdy inaczej je rozumie.
Dla kwiaciarki szczęściem jest zapewnienie dobrej przyszłości dorosłym już wprawdzie synom. Ciocia Fu szczęścia próbuje odnaleźć w podziemnym kościele prowadzonym przez byłych gangsterów i angażując się w działanie piramidy finansowej. Młody przedsiębiorca z kolei udaje się na poszukiwanie szczęścia do buddyjskiego klasztoru, by czerpać nauki u charyzmatycznego mnicha.
Tych kilka historii obrazuje losy tysięcy Chińczyków szukających w Szanghaju spełnienia marzeń o dostatnim losie po latach rewolucji kulturalnej, polityki jednego dziecka i klęsce głodu. Rob Schmitz pozwala nam zajrzeć pod zwykłe dachy, w miejsca nieodwiedzane przez turystów, poznać ludzi takich jak my. On usłyszał ich głosy, ale czy mieszkaniec wielomilionowego miasta może być tak naprawdę usłyszany i zauważony i czy jego głos może wpłynąć na zmiany kulturowe nie tylko miasta, ale i całego kraju?
Marta Sollich